piątek, 9 stycznia 2015

Nie lubię przeczekiwać życia...

- Pani inicjacja pisarska, to książeczki dla najmłodszych.

- Zgadza się. Napisałam kilka książeczek – „Miś Gabryś i przyjaciele”, „Rymowanki Cezarego” i „Płynne i potknięte przygody pszczółki Basi”. To nie są zwykłe bajki, lecz takie, które jednocześnie stanowią bazę ćwiczeń dla dzieci z wadami wymowy.


- Powszechnie uważa się, że dopiero książka dla dorosłego czytelnika to prawdziwa literatura, choć ludzie pióra prezentują w tej kwestii wręcz przeciwne opinie. Tak, czy inaczej jednak postanowiła pani sprawdzić się i na tym drugim polu. Jak powstawał „Smak miłości”? Czy tak, jak często się dzieje w przypadku pierwszej książki, pożywką dla niej była najbliższa pani rzeczywistość i ludzie?

- Tak właśnie było. Bohaterka „ Smaku miłości” - Weronika, to w dużej mierze osoba podobna wewnętrznie do mnie, chociaż ma również cechy dobrze mi znanych kobiet z najbliższego otoczenia. Wszystkie wydarzenia opisane przeze mnie w książce też zaczerpnęłam z rzeczywistości. Nawet takie, które czytelniczkom wydawały się nieprawdopodobne. To wszystko rzeczywiście było!...

- …czyli, jak to nie raz mawiamy: rzeczywistość przerasta literaturę…

- Weronika szuka miłości. Zastawia na nią sidła wszędzie – także w Internecie. Spotyka tego jedynego, ale miłość okazuje się toksyczna. Mimo tego, że tak bardzo jej pragnęła, znajduje w sobie siłę, aby uwolnić się z tego związku. Pomaga jej w tym wizyta u seksuologa, u prawnika. Ja to właśnie chciałam przekazać czytelniczkom: że nie powinny bać się swojego życia, że choćby nie wiem co się działo - można zaczynać od nowa.

- Czyli, jak widzę, zaczynając od terapeutycznych bajek dla dzieci, przeszła Pani do bajki dla dorosłych również jakby mającej walor terapeutyczny?

- Nie myślałam tak o tym, ale rzeczywiście, coś w tym jest.

- Książka skrzy się dowcipem, Weronika ma wyjątkowy talent do popadania w tarapaty – wydawca reklamował ” Smak miłości”, porównując ją do historii Bridget Jones…

- To był taki jego zabieg marketingowy od którego ja umywam ręce. Nie chcę nikogo naśladować – piszę po swojemu. Ale jeżeli nawet reklamował moją książkę porównując ją do powieści Helen Fielding, to nie powinien był opatrzyć jej taką okładką, jaka zyskała moja książka. Ona nie konweniuje z klimatem napisanej przeze mnie historii.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz