środa, 2 kwietnia 2014

"Całe moje życie to dziennikarstwo..." - wywiad z Andrzejem Szopińskim - Wisłą.

Moim gościem jest Redaktor Naczelny Samodzielnej Telewizji Miejskiej w Kędzierzynie-Koźlu, Andrzej Szopiński – Wisła.

Andrzeju, opowiedz nam o swojej telewizji, jakie programy emitujecie? Na co kładziecie nacisk?


To w zasadzie mało istotne, ale przede wszystkim od wielu lat jestem dziennikarzem, a dopiero prawie półtora roku prezesem Zarządu spółki Telewizja TVM. Ktoś tym prezesem musiał zostać. Wypadło na mnie. Może dlatego, że nie mając pieniędzy, nawet na koncesję na nadawanie, założyłem telewizję 9 lat temu. Zaczynałem dosłownie od zera. Jeśli się czegoś bardzo chce, to zwykle można to osiągnąć. Oczywiście, jeżeli nie ma się wygórowanych oczekiwań, ale za to ma się chęć działania. TVM nastawiła się głownie na tematy reportażowe, publicystykę i relacje z imprez. Oczywiście mamy też wywiady. Ot, choćby ostatnio z prezydentową Jolantą Kwaśniewską. Hmm, na co kładziemy nacisk? Na rzetelność i dobrą pracę dziennikarską, pamiętając także o tym, że telewizja to równocześnie obraz, a zatem technika, która musi być na wysokim poziomie. Tak więc, nie jest ważny tylko redaktor, ale równie ważni są operatorzy i montażysta oraz niestety drogi sprzęt.

W czasach PRL pracowałeś w „Życiu Blachowni”, jak wspominasz tamte czasy?

W niektórych kręgach dzieli się dziennikarzy na tych z czasów PRL i tych z jedynie słusznej Polski, która nastała, z nadzieją wyczekiwana, po czasach komunistycznej zgnilizny. Porządny dziennikarz nie pisał w PRL tylko zdychał z głodu, bo jeśli pisał to kolaborował. Takie podziały mnie nie śmieszą, tylko mam je głęboko w dupie.
Przy okazji wspomnę o moim ulubionym Wańkowiczu. Straszny kawalarz był z niego. Oj, niesamowity. Pewnego dnia zadzwonił do redakcji „Słowa Polskiego” i zapytał, czy to redakcja dupy? Ktoś zgorszony od razu odszczekał, nie to redakcja „Słowa Polskiego”. – A dupa to nie słowa polskie? - odparował Wańkowicz.
Ja sam zacząłem pisać jeszcze w szkole podstawowej. Współpracowałem ze gazetą „Świat Młodych”, a potem w liceum z dziennikiem „Gazeta Pomorska”. Później dalej się trochę pouczyłem, a w tym czasie pisywałem w tygodniku „Politechnik”, który jakby wbrew swej nazwie był społeczno-kulturalny, a nie techniczny. Kiedy trafiłem do Kędzierzyna-Koźla to zaraz, wspólnie z kolegami, wygrałem ogólnopolski konkurs O Złoty Mikrofon Muzyki i Aktualności organizowany przez Polskie Radio. Kiedy zaproszono mnie na wywiad, redaktor Skudro, kończąc rozmowę, zapytała, a jakie ma pan marzenia. Odpowiedziałem, chciałbym pracować w „Życiu Blachowni”. Przypadkowo usłyszała to żona ówczesnego redaktora naczelnego… i tak zostałem dziennikarzem etatowym, a potem redaktorem naczelnym. To był najbardziej płodny okres mego życia, bo współpracowałem dodatkowo z gazetami wydawanymi w Opolu, a także
czasopismami ogólnopolskimi. Od czasu do czasu byłem wzywany do cenzury w Opolu, czy na ulice Mysia w Warszawie. Jakoś nie miałem problemu, żeby dogadać się z cenzorami. Zwykle chodziło o jedno zdanie lub nawet tylko jeden wyraz. Mogę śmiało powiedzieć, że całe moje życie to dziennikarstwo czyli po prostu hobby. Konfucjusz napisał coś takiego: „Wybierz sobie zawód, który lubisz, a całe życie nie będziesz musiał pracować”. Przyznam, że ja nigdy nie mam świadomości, że to co robię, to praca.

Kochasz fotografię, jakie obiekty najbardziej lubisz uwieczniać na swoich zdjęciach?

Owszem lubię fotografować. Mam tysiące zdjęć. Kiedyś wysyłałem je na konkursy i zdobywałem nagrody. Teraz fotografuję gównie dla siebie i przede wszystkim na Bornholmie, gdzie bywam co roku przez miesiąc. Robię różne zdjęcia, prócz kobiecych aktów, bo w takich przypadkach mam ochotę na cos zupełnie innego niż robienie fotek. Mam wiele zainteresowań, ale takim zbliżonym do fotografii jest film. Nakręciłem sporo krótkich filmów i tez zdobywałem nagrody w Polsce i za granicą. Dalej robię filmy. Tu nie chodzi o nagrody, bo one sa ewentualnym dodatkiem. Najbardziej lubię uczucie, kiedy powstaje coś nowego, a jak skończę, to zapominam… i biorę się za kolejną pracę. Mam sporo zainteresowań zwianych ze sportem, z wodą… ale to już na inną opowieść.

Czy znajdujesz czas na lekturę? Jakie książki wybierasz?

Całe życie uwielbiałem czytać. Wiedzę brałem z książek i niemalże „wysysałem” opowieści z ludzi, których spotkałem na swej drodze zawodowej. Teraz mogę powiedzieć, że uczę się nadal od moich rozmówców. To książkom i ludziom zawdzięczam zawartość swego mózgu. Teraz czytam mniej, bo wnerwiam się na siebie, że idzie mi to wolniej niż kiedyś. Oczy uzbrojone w okulary, nie pozwalają mi czytać bez wodzenia wzrokiem od lewej do prawej. Dawniej czytałem błyskawicznie i nie musiałem ruszać oczami. Prosta technika. Polecam młodym. Ostatnio czytam „W sukience do sukcesu” i „Mandragorę”. Obie Doroty Stasikowskiej-Woźniak. Nie zamierzam przebierać się w kobiece ciuszki, ale chcę pogłębiać wiedzę, która choć jest kierowana do pań, w dużej części może się przydać także mężczyznom. O tej drugiej książce musiałbym napisać więcej, a widzę, że już wyraźnie za dużo się rozgadałem. Zatem tylko jedno: polecam „Mandragorę”

Masz swojego ulubionego autora?

Jest nim Melchior Wańkowicz, kawalarz nie z tej Ziemi, ale też dobry pisarz, choć nie zawsze w zgodzie z faktami, ale to jednak rzadka przypadłość. Cenię Go za pisarstwo, radość życia, otwartośc na ludzi.

Plany na przyszłość?

Żyć pełnią życia.

Dziękuję za rozmowę.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz