czwartek, 29 maja 2014

Tajemniczy list...




Następnego dnia o osiemnastej spotkałam się z Wojtkiem. Nasza pierwsza i ostatnia randka była krótka i wielce nieromantyczna. Zaprosił mnie do obskurnej, zadymionej knajpy, gdzie przekrzykując muzykę i dusząc się od gryzącego dymu, prowadziłam z „wybrankiem” konwersację. Może jakoś wytrzymałabym beznadziejny lokal, liche piwo i inne przeciwności losu, ale nie mogłam przymknąć oczu na jedno: Wojtek miał najprawdziwszy w świecie złoty ząb! Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w bijący z jego szczęki imponujący blask. Złoty ząb! O matko!

Wściekła wróciłam do domu. Śmierdziałam, jakbym wytarzała się w popielniczce. W brzuchu burczało mi z głodu, a oczy piekły od dymu. Ze złością opróżniłam zapchaną skrzynkę na listy. Po co oni wtykają te wszystkie idiotyczne gazetki, ulotki i inne materiały reklamowe, skoro i tak nikt tego nie czyta? A to co? Awizo? List polecony? Na Boga, od kogo!?

***

Sobota. Chciało mi się spać, bolała mnie głowa, a pogoda nie zachęcała do wychodzenia z domu. Padał obrzydliwy śnieg z deszczem, a niebo było ciemne, brudne i zachmurzone. Z niechęcią wyciągnęłam z szafy zimową kurkę i wełniany szalik. Niezadowolona z życia, z panującego na dworze chłodu i z perspektywy stania w długim ogonie na poczcie, wyszłam z domu.
– Weronika!
Odwróciłam się i stanęłam jak wryta. To był Grzegorz we własnej przystojnej osobie i do tego radośnie się do mnie uśmiechał. Podałam mu dłoń, całym hartem ducha powstrzymując się, by nie rzucić mu się na szyję. Chwycił moją rękę i lekko ją uścisnął, a ja z emocji aż dostałam dreszczy

– Zimno ci? – zapytał ironicznie, patrząc na moją grubą kurtkę i wielgachną czapę. Z nieba znów zaczęło padać coś w rodzaju śniegu z deszczem i na moich okularach osiadały liczne mokre kropki. Nie tak chciałam się prezentować mężczyźnie swoich marzeń!

– Jestem chora – skłamałam.

– O! To trzymam się od ciebie z daleka – zaśmiał się nerwowo i nieznacznie się odsunął.

„Jestem chora z miłości, baranie” – dodałam w myślach.

– Dawno się nie widzieliśmy – zagadnął znowu, wodząc wzrokiem za przechodzącą dziewczyną. – No, co tam u ciebie? Opowiadaj, co porabiasz! – rzucił.

– Usiłuję o tobie zapomnieć! – wypaliłam z goryczą.

– Zawsze ceniłem twoje poczucie humoru, a tak na poważnie?

– Idę na pocztę.

– O, to doskonale! Ja też, przynajmniej nie będzie mi się nudzić. Jesteś taka…

No jaka? Zajmująca, czarująca, zwalająca z nóg, cudowna, wspaniała… 


– Śmieszna – dokończył po namyśle.

Kubeł zimnej wody, który wylał mi na głowę, spłynął po całym ciele i zalał mi serce. Zacisnęłam zęby i z dzikim łomotem wpadłam na pocztę.

– Powoli, bo się zabijesz…

Stanęłam w długim ogonku marząc, aby za tajemniczym awizo krył się list miłosny, wspaniały bukiet kwiatów lub drogocenny pierścień z brylantem. Chciałam mu pokazać, że wzbudzam zainteresowanie u mężczyzn… No i udało się. No może niezupełnie. Chociaż list niewątpliwie wywarł duże wrażenie na Grześku.

– Fiuu! Nie znałem cię od tej strony.

– Komenda Wojewódzka Policji? – Z prawdziwym zdziwieniem oglądałam trzymaną w ręku kopertę(...)



Iga Adams SMAK MIŁOŚCI

Premiera 8 lipca 2014

Wydawnictwo Damidos.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz